Blog
<strong>Iskra w Mechanizmie: Jak Agile Coach Rozpala Płomień Wysokowydajnych Zespołów</strong>

Iskra w Mechanizmie: Jak Agile Coach Rozpala Płomień Wysokowydajnych Zespołów

Pamiętam doskonale dzień, w którym po raz pierwszy stanąłem przed zespołem określanym jako „trudny”. W powietrzu unosiła się mieszanka rezygnacji i ledwo skrywanej frustracji. Mieli za sobą kilka nieudanych sprintów, morale szorowało po dnie, a wzajemne zaufanie było towarem deficytowym. Mój cel, jako Agile Coacha, wydawał się wtedy równie ambitny, co zdobycie ośmiotysięcznika zimą – przekształcić tę grupę zniechęconych indywidualistów w autentycznie wysokowydajny zespół. To doświadczenie, jedno z wielu na mojej ścieżce, utwierdziło mnie w przekonaniu, że rola coacha nie polega na wdrażaniu kolejnych procesów czy narzędzi. Chodzi o coś znacznie głębszego – o odnalezienie i rozpalenie iskry potencjału, która drzemie w każdej grupie ludzi.

Często spotykam się z pytaniem: „No dobrze, ale co konkretnie robisz, żeby zespół zaczął 'dowozić’? Jaki jest ten jeden, magiczny cel współpracy z coachem?”. Odpowiedź nie jest prosta, bo nie ma uniwersalnej recepty na sukces. Jednak jeśli miałbym wskazać konkretny cel mojej współpracy, byłoby to stworzenie środowiska, w którym zespół samodzielnie odkrywa i maksymalizuje swój potencjał do osiągania wybitnych rezultatów, czerpiąc z tego satysfakcję. To nie ja buduję wysokowydajny zespół. Ja jedynie, a może aż, stwarzam warunki, w których zespół może sam się takim stać. To subtelna, lecz kluczowa różnica.

Wróćmy do „trudnego” zespołu, nazwijmy go roboczo Teamem Omega. Pierwsze tygodnie naszej współpracy przypominały chodzenie po kruchym lodzie. Na spotkaniach panowała cisza, a jeśli już ktoś się odzywał, to raczej w celu wskazania palcem winnego lub usprawiedliwienia własnych działań. Zamiast narzucać im kolejne „najlepsze praktyki”, skupiłem się na obserwacji i zadawaniu pytań. Pamiętam jedną z pierwszych retrospektyw. Atmosfera była gęsta od niewypowiedzianych pretensji. Zamiast standardowego formatu „Co poszło dobrze / Co poszło źle”, zaproponowałem ćwiczenie oparte na metaforze żaglówki – co nas pchało do przodu (wiatr w żagle), a co spowalniało (kotwica)? Początkowo nieśmiało, potem coraz odważniej, zaczęli dzielić się swoimi frustracjami. Okazało się, że „kotwicą” nie były wcale problemy techniczne, jak sądziłem, ale fundamentalny brak jasności co do priorytetów i poczucie bycia mikrozarządzanym przez jednego z liderów spoza zespołu.

To był przełom. Nie dlatego, że znaleźliśmy magiczne rozwiązanie. Przełom nastąpił, bo po raz pierwszy od dawna poczuli się bezpiecznie, by otwarcie mówić o problemach. Moim zadaniem nie było rozwiązanie konfliktu z liderem za nich. Moim celem było stworzenie przestrzeni, w której mogli sami nazwać problem i zacząć szukać rozwiązań. Facylitowałem trudną rozmowę między zespołem a wspomnianym liderem, pomagając obu stronom usłyszeć i zrozumieć swoje perspektywy, bez oskarżeń i defensywy. Skupiłem się na budowaniu mostów empatii, a nie na wskazywaniu, kto ma rację. To proces żmudny, wymagający cierpliwości i delikatności, ale niezbędny. Bez psychologicznego bezpieczeństwa, bez zaufania, zespół nigdy nie rozwinie skrzydeł.

Kolejnym krokiem było wzmocnienie poczucia wspólnego celu i odpowiedzialności. Zespół Fenix, jak wiele innych, funkcjonował w silosach. Programiści kodowali, testerzy testowali, analitycy analizowali – każdy skupiony na swoim fragmencie, bez pełnego obrazu całości. Zaczęliśmy pracować nad wizualizacją przepływu pracy, od pomysłu do dostarczenia wartości klientowi. Organizowałem warsztaty, na których wspólnie mapowaliśmy procesy, identyfikowaliśmy wąskie gardła i definiowaliśmy, co tak naprawdę oznacza dla nich „ukończona praca”. Pamiętam moment, gdy jeden z programistów, Darek, zazwyczaj cichy i skupiony wyłącznie na kodzie, podczas planowania sprintu powiedział: „Słuchajcie, jeśli ja wezmę to zadanie, a Ania pomoże mi z testami jednostkowymi od razu, to skończymy to dwa dni szybciej i będziemy mogli pomóc reszcie z tamtym problemem”. To była muzyka dla moich uszu. Nie dlatego, że optymalizowali pracę – ale dlatego, że Darek zaczął myśleć w kategoriach całego zespołu i wspólnego celu, a nie tylko swojego indywidualnego zadania. Zaczęli brać odpowiedzialność nie tylko za swoje zadania, ale za wynik całego zespołu.

Współpraca z coachem to nieustanne podsycanie ciekawości i kultury eksperymentowania. Zespoły wysokowydajne nie boją się próbować nowych rzeczy i popełniać błędów – traktują je jako okazję do nauki. Zachęcałem Team Fenix do testowania różnych podejść – do estymacji, do prowadzenia Daily Scrum, do sposobu prezentowania wyników pracy na Sprint Review. Niektóre eksperymenty okazywały się strzałem w dziesiątkę, inne kompletną porażką. Ale kluczowe było to, że każda próba była świadomą decyzją zespołu, a wnioski z niej płynące były omawiane otwarcie i bez obwiniania. Moja rola polegała na zadawaniu pytań typu: „Co chcemy osiągnąć tym eksperymentem?”, „Jak zmierzymy jego skuteczność?”, „Czego się nauczyliśmy, nawet jeśli nie wyszło?”. Stopniowo, strach przed porażką ustępował miejsca ekscytacji odkrywaniem lepszych sposobów pracy.

Ostatecznym celem, tym najbardziej satysfakcjonującym, jest doprowadzenie zespołu do punktu, w którym moja obecność staje się zbędna. Kiedy widzę, że zespół samodzielnie facylituje swoje spotkania, otwarcie rozmawia o trudnych tematach, proaktywnie szuka usprawnień, wspiera się nawzajem i świętuje wspólne sukcesy, wiem, że moja misja dobiega końca. To trochę jak z rodzicem, który uczy dziecko jeździć na rowerze – najpierw biegnie obok, trzymając siodełko, potem puszcza je na coraz dłuższe momenty, aż w końcu dziecko pewnie jedzie samo, a rodzic może z dumą patrzeć z boku.

Team Fenix nie stał się idealny z dnia na dzień. To była podróż pełna wzlotów i upadków. Ale po kilku miesiącach intensywnej współpracy, ten sam „trudny” zespół regularnie dostarczał wartość, ich metryki poszybowały w górę, a co najważniejsze – w pokoju znowu słychać było śmiech i ożywione dyskusje. Energia była zupełnie inna. Stali się zespołem, który nie tylko efektywnie pracował, ale czerpał z tego radość i satysfakcję.

Podsumowując, konkretny cel współpracy z Agile Coachem to nie wdrożenie metodyki X czy narzędzia Y. To stworzenie żyznego gruntu – opartego na zaufaniu, bezpieczeństwie psychologicznym, jasnym celu i współodpowiedzialności – na którym zespół może samodzielnie wzrastać, eksperymentować, uczyć się i ostatecznie rozkwitnąć, osiągając rezultaty, które wcześniej wydawały się niemożliwe. To fascynująca podróż w głąb ludzkiej dynamiki i potencjału, w której coach jest jedynie przewodnikiem i katalizatorem, a prawdziwymi bohaterami są członkowie zespołu, którzy odważyli się wspólnie sięgnąć gwiazd. To właśnie ta transformacja, to rozpalanie iskry w mechanizmie zespołu, jest najpiękniejszą i najbardziej satysfakcjonującą częścią mojej pracy.

Dodaj komentarz